Vade-mecum Poems XC – C
XC. DWA GUZIKI
(Z TYŁU)
Kmieć mówi, jak mu łatwiej – zaś człowiek uczony,
Jak się w szkole nasłuchał – gdy umysł natchniony,
Mówiąc, tworzy… i wiele pierw przed gramatyką
Jest Homer!… lecz profesor mówi tak, jak pisze,
I porwać by się gotów na słońce z motyką —
A muzyk mówi, jak mu lgną w palce klawisze.
I gdyby kto zagnańca postawił dzikiego
Przed świątynią w Atenach, na której frontonie
Są te a te zarysy — rzekłby on: „Dlaczego?…
Dlaczego? plan przeziera z głębi, nie zaś tonie
W posadach gmachu? – czemu te wewnętrzne – prawa
Sterczą? jako mamuta grzbiet z wyżyn mogiły…
Gdy linia owa najmniej siły nie dodawa-
A owy rozstęp linii nie spotęża siły…”
Pytania te, i takie byłoby zdziwienie
Dzikiego Scyty. – Dzikość bowiem stąd pochodzi,
Że się jest jednostronnym, jak kwiatów korzenie,
I że się przeciw-wrotnych połowic nie godzi.
Kwiat śpiewa: „Ja do słońca prosto drgam!” — a korzeń:
Że kwiat mu jest korzeniem… że różność z położeń
Idzie, lecz nie z natury – i że on w ciemności,
Gdzie dąży? czując, kwiatów podeptał próżności!
Lecz mowa-piękna zawsze i wszędzie polega
Na wygłoszeniu słowa zarazem ponętnie
I tak zarazem, że się pisownię postrzega:
Po tej to zgodzie, jak po nieomylnym piętnie,
Poznasz: pojedyńczości obcowanie z prawem,
Ducha? – z literą, nocnej głębokości – z jawem!
Dodam tu, że Chińczykom, skoro nas obaczą,
Najdziwniejszą się rzeczą wydają guziki
Dwa – z tyłu! – te, pytają Chińczyki: „Co znaczą…
K’czemu? są…”
Użyteczność – ocenia człek dziki,
Lecz harmonii ogólnej pojąć on nie może,
Jak chory wstać i swoje na plecy wziąść łoże.
On – ani dostrzec zdolny… że gdyby, jak groby
Lub jak szlafroki, ludzie zatyli?… to może
Guzików-dwóch na krzyżu wcale nie byłoby!
XCI. SPOWIEDŹ
GLADIATOR
Ojcze Janie!… odmówiłem danin
Bogom rzymskim – jak Wy nas uczycie:
Przez słowa Twe jestem chrześcijanin,
Choć gladiator przez całe me życie!
Cóż? uczynię, skoro na zabawę
W Cyrk mię rzucą… życia?… nie wybieram,
Tylko, Ojcze! mam od dziecka wprawę,
Że (bywało) lwy głodne rozdzieram.
Cóż? mi każesz, bym począł – gdy może
Bez-umyślnie, gdy może z nałogu,
Wcisnę ręce lwu, jak dwie obroże,
I poklasną mnie… nieczuli – Bogu!…
OJCIEC
Synu! ufaj – nie na śmierć Pan woła:
Lecz – na świadki i gody wieczyste;
Samson nie był wyrzutkiem Kościoła!
GLADIATOR
Alleluja!… Te salulant, Christe…
XCII. CACKA
Myśliłem ja – że Lira i że Styl,
Choć fala je nosi, jak łabędzia,
Nie obliczającego dróg i chwil,
Choć cel mają w sobie, są – narzędzia!
Myśliłem – że gdy Lud nie ma bytu,
Że słowu jeżeli brak powietrza,
Dotyka wieszcz kluczem u zenitu,
Skąd aura na świat płynie letsza.
Ja – myśliłem, że każda ze strun wie,
W jaką porę? wydzwonić co? i gdzie?…
I myśliłem – że przez ich balsamy
Upowinowacone różności
Czynią – iż spóźnionych prawd nie mamy-
Spóźnionych dla miękkiej drażliwości.
Myśliłem! – że wieszczów było tyle,
Ile jest blizn dotkliwych? a które
Przez form-czary – przez stosowną chwilę-
Opatrują się i leczą w porę —
Och!… ja byłem błędny i sam chory:
Ponętniejsze jest lir przeznaczenie-
Są one dla prawd… czym w oknach sztory,
Na których wstrzymują się promienie,
Wyświecając płótno malowane,
Z malakitowemi krajobrazy,
Ze źródłami ametystowemi,
Pasterkami owianemi w gazy…
Z ziemią tą… co – nie dotknęła ziemi!
One śnią: że szyba?.. to – posadzka!
One nucą: „Stąpaj, bez poręczy,
W objęcia Fantazji, co się wdzięczy…”
–cacka — cacka!!
XCIII. ŹRÓDŁO
Kiedy błądziłem w Piekle, o którym nie śpiewam
Dlatego, że mi klątwy się pierw w usta kleją,
Jak muchy brzydkie, które ze skwarów szaleją —
I nie śpiewam dlatego, że nim pocznę, ziewam;
Kiedy błądząc, przeszedłem kolumnadę-nudów,
Długą i prostą – tudzież kaprysów-przedsienia
I niedogasłych w piasku cmentarz-wielkoludów,
Ruszających się sennie pod brukiem z kamienia;
Gdy pomierzyłem kroki mymi przedpokoje-
Nerwów-głupich, co ciągle przymierzają stroje,
A nie są nigdy na czas ubrane weselny!…
-Gdy przestąpiłem nędzy-próg, kłamstwa-podwoje
I mijałem już zbrodni-labirynt bezczelny,
Po-oklejany zewsząd wyrokami prawa —
Znalazłem się na miejscu, gdzie pod stopą lawa
Stygła – i szedłem dalej w powietrzu i porze,
I świetle, które były rzetelnie bez-Boże!…
-Na podobieństwo łanów zwęglonych wulkanem
Lub morza, co zatęchło postępem wstrzymanym,
Morza fal, które stając poglądały wzajem,
Zadziwione niezwykłym głębi obyczajem
Jak Sfinksy — zaś nad nimi pelikanów nieco
Z otwartymi gardłami, co schły od pragnienia,
I gwiazd parę czerwonych, które w otchłań lecą
Gasnąc…
…tam szedłem (spomnieć trudno bez wytchnienia!…)
Szedłem tam — kędy?… wątpiąc… gdy roślinka drobna,
Blada i do niewprawnie wyszytej podobna,
Szepnęła mi: „…Jest źródło…” -a dalej w parowie,
Poczułem coś, jak wilgoć.
Z tejże samej strony
Śmiech mię doleciał gorzki i szmer przytłumiony,
I obaczyłem Męża z rękoma na głowie,
Jak kiedy kto przenosi całą swoją siłę
W stopy własne — ten deptał modrą Źródła żyłę
Jakoby wstęgę, która mu sandał oplotła,
Lub szargała się w prochu, gdzie ją stopa wgniotła.
Śmiech człowieka był wściekły – wymowa odrębna:
Coś – jak tętno za trumną noszonego bębna,
Którem wybrzmiewał sarkazm, chrypnąc z nienawiści:
„Patrzcie, jak Duch-stworzenia obuwie mi czyści!…”
XCIV. HISTORYK
Wiele jest – gdy kto pomierzył stary cmentarz
Albo i genealogiczny-dąb;
Wiele – jeśli inwentarz
Skreślił – zajrzał Epokom w głąb
I upostaciował opis…
Ale – jeśli on w starca, w męża, w kobietę
Powrócił strach ów, z jakim dziad ich drżał,
Patrząc na pierwszego kometę,
Gdy po piewszy raz nad globem stał:
…to – Dziejopis!
XCV. NERWY
Byłem wczora w miejscu, gdzie mrą z głodu-
Trumienne izb oglądałem wnętrze;
Noga powinęła mi się u schodu,
Na nieobrachowanem piętrze!
Musiał to być cud – cud to był,
Że chwyciłem się belki spróchniałej…
(A gwóźdź w niej tkwił.
Jak w ramionach krzyża!…) – uszedłem cały!
Lecz uniosłem – pół serca – nie więcej:
Wesołości?… zaledwo ślad!
Pominąłem tłum, jak targ bydlęcy;
Obmierzł mi świat…
Muszę dziś pójść do pani Baronowej,
Która przyjmuje bardzo pięknie,
Siedząc na kanapce atłasowej–
Cóż? powiem jej…
…Zwierciadło pęknie,
Kandelabry się skrzywią na realizm,
I wymalowane papugi
Na plafonie – jak długi-
Z dzioba w dziób zawołają: „Socjalizm!”
Dlatego: usiądę z kapeluszem
W ręku — a potem go postawię
I wrócę milczącym faryzeuszem
-Po zabawie.
XCVI. OSTATNI DESPOTYZM
„Cóż nowego?” — „Despotyzm runął!…wraz opowiem:
Oto depesza…”
„…Jakże? pan cieszy się zdrowiem-
Niech pan siądzie! – depesza?… mówi?… -spocząć proszę.
Lecz co? słyszę: w przysionku chrzęszczą mekintosze,
Ktoś nadchodzi! — To Baron – jakże? cenne zdrowie…
Niech siędzie! — cóż? nowego nam Baron opowie…”
„Depesza ta – co? mówi… może pomarańczę?…
Lub może wody z cukrem?” — „Upadły szarańcze
W Grecji — Na Cyprze brzeg się w otchłanie usunął-
W Cyruliku Sewilskim występuje Pitta-
— Pomarańcza, jak widzę, z Malty — wyśmienita!”
„Może drugą?…”
„…i jakże Despotyzm ów runął??”
Lecz — właśnie anonsują eks-szambelanowę
Z synem przybranym — „Cóż pan mówisz na nepotyzm?
Chłopiec starszy od matki o rok i o głowę…
Właśnie nadchodzą…
…jakże? runął ów Despotyzm.”
XCVII. FINIS
…Pod sobą samym wykopawszy zdradę,
Coś z życia kończę, kończąc – mecum-vade,
Złożone ze stu perełek nawlekłych,
Logicznie w siebie, jak we łzę łza, wciekłych.
Wstrzymuję pióro… niżeli… niżeli
Zniecierpliwiony się wstrzyma czytelnik:
Poszyt zamykam cicho, jak drzwi celi–
Tak Flory-badacz, dopełniwszy zielnik,
Gdy z poziomego mchu najmniejszym liściem
Szeptał o śmierciach tworów, chce nad wnijściem
Księgi podpisać się.. piszę… śmiertelnik!
XCVIII. KRYTYKA
(WYJĘTA Z CZASOPISMU)
VM, złożone ze stu rzeczy drobnych,
Wyszło — kolega nasz (niespracowany
Krytyk) źle wróży z utworów podobnych!…
-Takowej wszakże dalecy odmiany,
W niespracowanym czasopiśmie naszym,
Zapowiedzianą przyszłością – nie straszym.
Literatura kwitnie – mamy dużo
Poetów – lubo są umysły pewne,
Które, zboczywszy, zboczenia też wróżą.
Wiersz – kwitnie u nas – kwitną rymy śpiewne
Woni rodzimej, jak zielona fletnia;
I czują u nas z dala wiew trucizny.
-Satyra wtedy Muzę uszlachetnia,
Skoro się głównie rzuca na obczyzny,
Naleciałości chore, z krajów owych,
Gdzie naszych wiosen brak konwalijowych!
Od jadu nawiań tych ogół bronimy
I chrześcijańskie oburzenie mamy
Dla sensu… zdradnie odzianego w rymy-
Kwilisz? poeto?… kwilże nad czasami,
Nad fatalnością… nad zbiegiem wypadków;
Łzę nawet kanąć możesz, jak łzę rosy,
Łzę szafirową na szafir bławatków,
Zefirem chyląc ku ziemi niebiosy —
-Płacz!!…
Lecz jeżeli ból jest gorzki?…
-niemniej
W książce on może brzmieć lżej i przyjemniej,
Rytm powodując dla słuchaczów miły,
(Skąd nazwy Wieszczów-krzyża, lub – mogiły,
Co, w nawałności, lśnią nam zwierzchu Cyklad;
Tych – niechaj Autor używa za przykład!…).
Jak na Leandra czekająca Hero
Zapala światłość i nuci jej: „Prowadź!”-
Tak my – surowość, lecz i światłość szczerą,
Zwykliśmy dla piór obłędnych szafować;
Autor nie wie: że jedną literą
Zatracić można i można zachować!…
Poeta? jeśli poetą prawdziwie
Żyć pierwej musi w tym samym żywiole,
Który rozlewa potem w swoim śpiéwie.
-Nie mają tętna wymarzone bole,
Ni burz opisy przy biurowym stole…
PS: Chwalić możemy niejedną końcówkę
Zaciętą kształtnie — druk broszury ditto:
Można ją nabyć oprawną, lub zszytą,
Owdzie i owdzie — jedna za złotówkę.
XCIX. FORTEPIAN SZOPENA
Do Antoniego C …..
La musique est une chose étrange!
Byron.
L’art?… c’est l’art — et puis, voilà tout.
Béranger.
I.
Byłem u Ciebie w te dni przedostatnie
Nie docieczonego wątku–
-Pełne, jak Mit,
Blade, jak świt…
-Gdy życia koniec szepce do początku:
„Nie stargam Cię ja – nie! – Ja, u wydatnię!…”
II.
Byłem u Ciebie w dni te, przedostatnie,
Gdy podobniałeś – co chwila, co chwila-
Do upuszczonej przez Orfeja liry,
W której się rzutu-moc z pieśnią przesila,
I rozmawiają z sobą struny cztéry,
Trącając się,
Po dwie – po dwie-
I szemrząc z cicha:
„Zacząłże on
Uderzać w ton?…
Czy taki Mistrz!… że gra… choć – odpycha?…”
III.
Byłem u Ciebie w te dni, Fryderyku!
Którego ręka… dla swojej białości
Alabastrowej – i wzięcia – i szyku-
I chwiejnych dotknięć jak strusiowe pióro-
Mieszała mi się w oczach z klawiaturą
Z słoniowej kości…
I byłeś jako owa postać, którą
Z marmurów łona,
Niźli je kuto,
Odejma dłuto
Genjuszu – wiecznego Pigmaliona!
IV.
A w tym, coś grał – i co zmówił ton i co? powié,
Choć inaczej się echa ustroją,
Niż gdy błogosławiłeś sam ręką Swoją
Wszelkiemu akordowi —
A w tym, coś grał: taka była prostota
Doskonałości Peryklejskiej,
Jakby starożytna która Cnota,
W dom modrzewiowy wiejski
Wchodząc, rzekła do siebie:
„Odrodziłam się w Niebie,
I stały mi się arfą – wrota,
Wstęgą – ścieżka…
Hostię – przez blade widzę zboże…
Emanuel już mieszka
Na Taborze!”
V.
I była w tem Polska, od zenitu
Wszechdoskonałości dziejów
Wzięta tęczą zachwytu–
Polska – przemienionych kołodziejów!
Taż sama, zgoła,
Złoto-pszczoła!…
(Poznał-ci-że bym ją – na krańcach bytu!…)
VI.
I – oto – pieśń skończyłeś — i już więcéj
Nie oglądam Cię — jedno – słyszę:
Coś?… jakby spór dziecięcy —
-A to jeszcze kłócą się klawisze
O nie dośpiewaną chęć:
I trącając się z cicha,
Po ośm – po pięć-
Szemrzą: „Począłże grać? czy nas odpycha??…”
VII.
O Ty – co jesteś Miłości-profilem,
Któremu na imię Dopełnienie;
Te – co w Sztuce mianują Stylem,
Iż przenika pieśń, kształci kamienie…
O! Ty – co się w Dziejach zowiesz Erą,
Gdzie zaś ani historii zenit jest,
Zwiesz się razem: Duchem i Literą,
I „consummatum est” …
O! Ty – Doskonałe-wypełnienie,
Jakikolwiek jest Twój, i gdzie?… znak…
Czy w Fidiaszu? Dawidzie? czy w Szopenie?
Czy w Eschylesowej scenie?…
Zawsze – zemści się na tobie: BRAK!…
-Piętnem globu tego – niedostatek:
Dopełnienie?… go boli!…
On – rozpoczynać woli
I woli wyrzucać wciąż przed się – zadatek!
-Kłos?… gdy dojrzał jak złoty kometa,
Ledwo że go wiew ruszy,
Deszcz pszenicznych ziarn prószy,
Sama go doskonałość rozmieta…
VIII.
Oto – patrz, Fryderyku!… to – Warszawa:
Pod rozpłomienioną gwiazdą
Dziwnie jaskrawa–
-Patrz, organy u Fary, patrz! Twoje gniazdo:
Owdzie – patrycjalne domy stare
Jak Pospolita-rzecz,
Bruki placów głuche i szare
I Zygmuntowy w chmurze miecz.
IX.
Patrz!… Z zaułków w zaułki
Kaukaskie się konie rwą
Jak przed burzą jaskółki,
Wyśmigając przed pułki,
Po sto — po sto —
-Gmach zajął się ogniem, przygasł znów,
Zapłonął znowu — — i oto pod ścianę
Widzę czoła ożałobionych wdów
Kolbami pchane — —
I znów widzę, acz dymem oślepian,
Jak przez ganku kolumny
Sprzęt podobny do trumny
Wydźwigają… runął… runął… Twój fortepian!
X.
Ten!… co Polskę głosił, od zenitu
Wszechdoskonałości Dziejów
Wziętą, hymnem zachwytu-
Polskę – przemienionych kołodziejów;
Ten sam – runął – na bruki z granitu!
-I oto: jak zacna myśl człowieka,
Poterany jest gniewami ludzi,
Lub jak – od wieka
Wieków – wszystko, co zbudzi!
I – oto – jak ciało Orfeja,
Tysiąc Pasyj rozdziera go w części;
A każda wyje: „Nie ja!…
Nie ja!” — zębami chrzęści-
Lecz Ty? lecz ja? – uderzmy w sądne pienie,
Nawołując: „Ciesz się, późny wnuku!…
Jękły – głuche kamienie:
Ideał – sięgnął bruku–”
C. NA ZGON
Ś.P. JÓZEFA ZALESKIEGO,FICERA WIELKIEJ-ARMJI, RANNEGO POD PARYŻEM,JEDNEGO Z NACZELNIKÓW POWSTANIA W POLSCE
Przedwieczny – którego nam odkrył Syn,
I o którym więc możemy mówić bezpiecznie,
Chociaż nigdy Go nie widzieliśmy-
Przedwieczny nie pragnie boleści tej,
Która osłupia serce ludzkie,
W wytrwały je zamieniając głaz.
Przenosi On ową raczej, która zwycięża
Siebie samą — i z pociechami graniczy.
Ucho Jego pełne jest Miłosierdzia,
Ani rade słuchać jęków człowieczych,
Lecz skoro się gdzie nadłamie trawa polna,
Upuszcza On na nią kroplę rosy,
Która z tak ogromnego Nieba,
Utrafia na drobne miejsca swoje.
— Dlatego to w Epoce, w której jest więcej
Rozłamań – niźli Dokończeń…
Dlatego to w czasie tym, gdy więcej
Jest Roztrzaskań – niżeli Zamknięć;
Dlatego to na teraz, gdy więcej jest daleko
Śmierci – niżeli Zgonów:
Twoja śmierć, Szanowny Mężu Józefie,
Doprawdy, że ma podobieństwo
Błogosławionego jakby uczynku!
— Możebyśmy już na śmierć zapomnieli
O chrześcijańskim skonu pogodnego tonie
I o całości żywota dojrzałego…
Może byśmy już zapomnieli, doprawdy!…
Widząc – jak wszystko nagle rozbiega się
I jak zatrzaskuje drzwiami przeraźliwie —
Lecz mało kto je zamknął z tym królewskim wczasem i pogodą,
Z jakimi kapłan zamyka Hostię w ołtarzu.
KONIEC VADE:MEUM
LIST DO WALENTEGO POMIANA Z.
ZWIERZAJĄC MU RĘKOPISMA NASTĘPNIE WYSZŁE W XXI TOMIE BIBLIOTEKI PISARZY POLSKICH
ABSURDITÉ — toute chose avancée par nos antagonistes, contraire à notre routine ou au dessus de notre intelligence.
Dictionnaire contemporain
I.
Zaledwo się myśl tego wydawnictwa wszczęła
Pytasz mię, jak? je nazwać — PISMA, albo DZIEŁA?-
Jakbyś do obu nazwisk tajemne miał wstręty-
Pojmuję to, i wraz Ci odpowiem, Walenty!
— A naprzód: gdyby na myśl przyszło księgarzowi
Zebrać regestra, listy, notatki i kwity,
Którymi Voltaire (lubo pisarz znamienity)
Zaszczepić usiłował swemu powiatowi
Rękodzielnię-zegarków — o! powiem Ci szczerze,
Iż książkę stąd powstałą, że taką agendę
Zwałbym DZIEŁEM, i więcej, że jest dziełem, wierzę,
Niż mnóstwo innych, których i zwać tu nie będę.
— Tak samo: nie tragedje rozwlekłe Byrona
Dziełami jego nazwałbym, lecz te namiętne
Powiastki greckie, których nić u jego łona
Snowała się, a strofy ulatały smętne,
Jak duchy, którym wcieleń czas odmówił chyży,
I płaczą, że nie były armii-bulletinem,
Kochankiem, bohaterem, męczennikiem – czynem-
Że czas skąpił im gwoździ i drzewa do krzyży…
— Jakkolwiek co innego z tragedją Shakespear’a:
Dramy jego – są dzieła; i u Danta niemniej
Pieśń dziełem jest, na pozór całej i przyjemniej
Zamknięta, i dzwoniąca rytmem w krąg jak sfera.
— Owszem: im większy sztukmistrz, tym słowo a dzieło
Bliżej się, (nie w bliźnięcy) w trzeźwy uścisk wzięło,
I jedno znasza drugie, posiłkując wzajem,
Jak prawo, gdy przekwitnie ludu obyczajem.
Zwij więc, jak chcesz? – Współczesność minie niestateczna,
Lecz nie ominie Przyszłość: Korektorka-wieczna!…
Powiem Ci tylko, ani ukryć się poważę,
Co? myślą, gdy wyrzecze kto słowo: Poeta!
Im zdaje się, że dziewięć panien kałamarze
Noszą mu, a warkocze każdej jak kometa,
A wzrok – jak nieba lazur, lub noc południowa:
Szaty? – jak obłok; poszept? – jak mgła porankowa;
Że jaw, że jawu złoty wół i lew miedziany,
I że nietoperz-dziejów, którego wciąż głowa
Dysze, a tułów bywa co wiek wypychany;
Że płowy lampart, tudzież innych bestyj stado,
Mijają go! – że łacno do stóp mu się kładą…
Więc czoło wieszcza – taką otoczone szczwalnią-
Są, którzy chłodzić radzi słowem przyzwoitym,
I myślą, że sprostują Cię i u-realnią,
A ty, przy owym cierpiąc, cierpisz jeszcze przy tym.
— Jakoż, gdyby Mickiewicz, po owych już wstrętach
Za-panowawszy, gdyby nie zostawił wieści
O krytykach warszawskich i o recenzentach,
Niejeden dziś z objętych w pisma tegoż treści,
Niejeden z onych, którzy żółć mu nieśli zgniłą,
Przeczyłby: „Jako żywo! (mówiąc) tak nie było,
Wcale nie! — uczciliśmy poetę, aż miło!
I żaden wiersz Adama, boleścią wyparty,
Nie spotworzył się, prawdę zapisując w karty,
Ni gdzie w poety szale ulgi szukał człowiek.
Czytelnik to połyka, odkupuje to – Wiek…
Nie! — wcale grzechu tego nie mamy na sobie,
Składka jest — jest i posąg — i kwiaty na grobie.”
Podobnież Juljusz, gdyby, w Beniowskim lub w owych
Feuilles-volantes, nie zostawił o współczesnych śladu,
Że nie on, owi raczej, przy zmysłach niezdrowych
Będąc, nadziei jednej szukali – z nieładu!
Aż po niemałej trudów i bólów kolei
Przypomnieli nareszcie… potrzebę-Idei!-
Czy mniemasz? że ciż sami dziś by nie głosili:
„Jako żywo!! — mniej więcej Juliuszaśmy czcili!”
Również – gdy mam już prawdę mówić tym Ichmościom-
Zgon Zygmunta toż winien „Polskim Wiadomościom”,
Inaczej bowiem: „Owszem! – rzekliby – przy zgonie
Czuliśmy blask, co jego usłoneczniał skronie,
Rok żałoby, jak Grecja, nosząc, po Byronie!”
A kto by śmiał zaprzeczyć, byłby to już istny
„Machiawel, i demagog, i człowiek zawistny!”
Więc – z tego wniosek, ile? rzeczą jest poczciwą
Różę zwać różą, tudzież pokrzywę pokrzywą,
Ani że głosić zdrajcą godzi się człowieka,
Który mówi, iż gwóźdź jest podobien do ćwieka,
I, w Chrystusowe wierząc szczerze człowieczeństwo,
Wielbi gwóźdź, wcale drugim nie rając męczeństwo,
Głosząc przy tym, iż śmierci zniknie z czasem skaza
Przez zwycięstwo, wszelako, że gwoździe – z żelaza!
Otóż – tych rzeczy wcale ubarwiać nieskory,
Marzyłem o powieści bynajmniej okaźnej,
A która działaby się prozaicznej pory,
Nie czasu fantastycznej doby, niewyraźnej;
Nie czasu świtów mgławych, czerwonych zachodów,
Co dziwne tła dla ludzi mają i narodów.
I chciałem właśnie ową-że wykazać prozę,
Której się pisarz dotknąć uważa za zgrozę!
W pałace z tęcz, w tęcz szlaki wabiąc czytelnika,
By mu się świat tam zamknął, gdzie książkę zamyka.
— Owszem więc, mój bohater – i jeden, i drugi-
Wielkich nie czynią rzeczy, to zaś ich spotyka,
Co ludzi miernych albo małoznaczne sługi.
Homo-Quidam, z wejrzenia coś do ogrodnika
Podobny… (acz przez łzawe oczy Magdaleny
I Chrystus Pan nie większej wydawał się ceny,
Ani się jej jak Jowisz nagle stawił Stator,
Ani jak mąż wielmożny i rzymski senator).
To więc w nawiasie kładąc, dodać mam niewiele,
Jedno iż do dziś jeszcze mądrość nasza cała
Składa się z greckiej, rzymskiej i tej, co w Kościele
(A która przez żydowski ród nam się dostała)-
Zaś Artemidor Grek jest i Zofia z Hellady,
Mag z Izraela. – Młodzian? co upada blady
Pomiędzy tłumem, wszystko miał na bohatera!
Lecz prawdy chciał i, idąc za mistrzami w ślady,
Tuła się — i fatalność jakaś go obdziera,
Trud-współczucia zawodów nastręcza obficie,
Ten i ów, nim mu prawdę da, zabierze życie;
I pięknym będąc, nie jest ukochan od onej,
Miękkością popsowanej, a rytmem natchnionej,
Która ma wiele z Grecji, lecz perska tkanina,
Azjacki płaszcz, jak wężów obwija ją ślina.
— I, jakby nie czas już był na miłość, mój młodzian,
Wywróconego kosza kwiatami przyodzian,
Przypadkiem więc pogrzebion, jak zabit przypadkiem
W miejscu, gdzie go sprzeczności zawiodły przypadki,
Prawdy nie znając (lubo może jej był świadkiem),
Bohater! a za pole bitw cóż znalazł?… jatki!
Miałżeby to być przeto obraz pokolenia,
Co w wilię chrześcijańskiej prawdy objawienia,
Między zachodem greckiej i żydowskiej wiedzy,
Dziko rośnie i ginie, jak zioło na miedzy,
A za patronów jeśli w niebiosach ma kogo,
To chyba rzezi ciosem duszki wypędzone
Z ciał, które żołdak rzymski popychał ostrogą,
Przed-męczeńskie i w wieków wieki uwielbione.
II.
Tego, coś dotąd czytał, pisać miałem wstręty,
Przeto iż chemią trąci – trąci alembikiem-
I jest, jakobym w bajce handlował bydlęty,
Wołając: zapęd głupi nazywam tu dzikiem;
Wół z rogi złoconymi? – jest bursowy cielec;
Żołądek? – jest publiczność; doktryner? – widelec.
— Któż by chciał tak wycinać w pień gaje majowe,
By widz leniwy, w stronę pozierając owę,
Coraz to nowszy przedmiot odbitym czuł w oku,
Nie domyślił się ruszyć — i umarł… w szlafroku!
Ale widziałeś! – ale dotknąłeś rękoma
Publiczności-prywatnej – ile? nieruchoma!
I jako, z autorem gdyby który raczył
Nieco się współ-trudzić, pierwej by z-rozpaczył,
Aż przyjdzie czas nie bardzo i wiele czekany,
Gdy jako za Shakespear’a dni, iż był nieznany,
Wołano, z koni ciężkich zsiadając o mroku:
„William! potrzymaj strzemię!”-
„A! z którego boku?” –
„Cóż, będę z lewej strony zsiadał — czyś oszalał?
Nierozgarnięty chłopiec! lub wódką się zalał..”
I Shakespeara stąd, gdy stylu jasnego kryształy
Przejmie, Falstafów lepsze poda ideały!
I będzie postęp wielki w grubijaństwa stronę,
Jakkolwiek by je cudza słodziła ogłada,
Kupiony polor wdzięczył, guziczki złocone,
Ton obcy, który zawsze, czyj jest? – się wygada.
A skoro przez lat wiele cichości i nocy
Pisarz jaki zacniejsze poczucia rozbudzi,
I poczną drgać nasiona – czy kamienie w procy?
Czy serca? ku wskrzeszeniu poruszonych ludzi,
I on, od niwy własnej wezwany poszeptem
Żywiołów „Jestem!” rzecze: nazwą to konceptem.
A choćby rzekł: „Męczeństwo prawdy jest świadectwem,
Bez względu, czy toporem? krwią? czy jakiem śledztwem?
Znaczone – czy? obelgi pogodnym prze-życiem”-
Katechistyczną nocję tę nazwą: odkryciem!
Jest bowiem męczennika palmy nadużyciem
Nie być wymalowanym z suchotniczą twarzą
Na węglach, które, iż są gorejące, parzą!
(Indyjskie to – o ile boli; ile ludzi?-
Francuskie; a o ile ułomne? – to ludzi!)
— I koniec jest: że marność ta, pod dni ostatnie
Zygmunta, gdy rozrywał skrzydłami tę matnię,
Na wpół już ulatując; że ta powiatowość
W imię kapusty (rzeczy skądinąd wybórnéj)
Pozwie go, iż pominął swoją narodowość,
Człekiem? że był zanadto, że minął grunt orny,
Brzozy płaczące, bydła wracające trzody,
A szukał Polski kędyś pomiędzy narody,
Gdzieś — u świętego Piotra grobu, lub w Nowinie
Apokalipskiej… perły że rzucał…
III.
O! tak, o! tak, mój drogi… Czas idzie… śmierć goni,
A któż zapłacze po nas – kto? oprócz Ironii.
Jedyna postać, którą wcale znałem żywą,
Pani wielka i zawsze w coś ubrana krzywo,
Popioły ciche stopą lekką ruszająca,
Z warkoczem rudym, twarzą czerwoną miesiąca.
Ta jedna!… A cóż więcej Ci powiem na wstępie?
Oto, że w świat wchodziłem, gdy w największej sile
Poetów trzech (co właśnie zasnęli w mogile)
Śpiewało — że milczałem — i znów pióro strzępię,
Jak kłos o sierpu ostrze; a powiedz mi, proszę,
Kto przy mnie jest, i fałsze wyrzuca macosze?
Owszem: quantumque reges delirant, Achivi
Plectuntur… i jest w błędzie, kto się temu dziwi.
— Jako więc, w świata tego którejkolwiek stronie,
Na mchu jeśli w odludnym przylegniesz parowie,
Planeta Ci się zaraz pod Twe małe skronie
Zbiega, i czujesz globu kulę za wezgłowie —
Tak, mówię Ci, że skoro istota Poety
Zebrać u piersi swoich nie umie planety
Całego chóru ludzkich współ-łez i współ-jęków,
Od ziemi do macicy tej najwyższych sęków,
Od karła do olbrzyma, od tego, co kona,
Do tego, co zawisnąć ma jutro u łona,
Zaiste, niech mię taki nie uczy, co? jasne,
A co ciemne? — on ledwo że wie, co przyjemne!
Bo jam nie deptał wszystkich mędrców i proroków,
Ale mię huśtał wicher, ssałem u obłoków
I czułem prochów atom na twarzy upadłéj.
Sfinksy znam, czerwieniły się skad? czemu bladły?
Boga? – że znikajacy nam przez doskonałość-
Nie widziałem, zaprawdę, jak widzi się całość,
Alem był na przedmieściach w Jego Jeruzalem:
W wodzie obłoków krzyżem pławiąc się czerwonym,
Zwierzo-krzewowe psalmy mówiłem z koralem,
Z delfinem – pacierz, z orłem? – glorję – uskrzydlonym…
I właśnie, gdy rzecz wszczynam poziomego toru,
To nie przeto, ażebym sługą był wyboru,
Lecz że mię wciąż dolata trumny zatrzask nowéj.
Dziennik donosi: „Ten się struł, zabił się owy:
Pracował w Ossolińskich Księgozbiorze sporo-
Zbyt czuwał – konstytucję nie dość krzepił chorą…”
Prawda! prawda! lecz jakżeż może być inaczéj??
Skoro, na grobie każdym, rozwartym z rozpaczy,
Porzucawszy gałązki, zasłonicie przepaść,
Mówiąc: „Idź… uszczknij listek!” – ale któż ci powie,
Że się załamie ziemia, i nie możesz nie paść
Nogą na obróconej ku niebiosom głowie–
Owszem – tę prawdy stronę uważając za rdzę,
Malowany samotrzask zastawią ci w rowie,
Na korzyść serca…
sercem tym — szkołą tą — gardzę!
1859