Selected Poems

Table of Contents

    MOJA PIOSNKA II

    Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba

    Podnoszą z ziemi przez uszanowanie

    Dla darów Nieba….

    Tęskno mi, Panie…

    Do kraju tego, gdzie winą jest dużą

    Popsować gniazdo na gruszy bocianie,

    Bo wszystkim służą…

    Tęskno mi, Panie…

    Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony

    Są – jak odwieczne Chrystusa wyznanie:

    „Bądź pochwalony!”

    Tęskno mi, Panie…

    Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej,

    Której już nie wiem, gdzie leży mieszkanie,

    Równie niewinnej…

    Tęskno mi, Panie…

    Do bez-tęsknoty i do bez-myślenia,

    Do tych, co mają tak za tak – nie za nie-

    Bez światło-cienia…

    Tęskno mi, Panie…

    Tęskno mi owdzie, gdzie któż o mnie stoi?

    I tak być musi, choć się tak nie stanie

    Przyjaźni mojej!…

    Tęskno mi, Panie…


    AERUMNARUM PLENUS

    1

    Czemu mi smutno i czemu najsmutniéj,

    Mamże ci śpiewać ja – czy świat i czas?…

    Och! bo mi widnym strój tej wielkiej lutni,

    W którą wplątany duch każdego z nas.

    2

    I wiem, że każda radość tu ma drugę,

    Poniżej siebie, przeciw radą łzę,

    I wiem, że każdy byt ma swego sługę,

    I wiem, że nieraz, błogosławiąc, klnę.

    3

    Czemu mi smutno? – bo nierad bym smucić,

    Ani przed sobą kłamstwa rzucać cień,

    By skryć, jak czego nie można odrzucić,

    By uczcić, czego wyciąć trudno w pień.

    4

    Więc to mi smutno – aż do kości smutno,

    I to – że nie wiem, czy ten ludzi stek

    Ma już tak zostać komedią-okrutną

    I spać, i nucić, śpiąc: „To – taki wiek!”

    5

    Więc to mi smutno, i tak coraz gorzéj,

    Aż od-człowiecza się i pierś, i byt,

    I nie wiem, czy już w akord się ułoży,

    I nie wiem, czy już kiedy będę syt!…

    6

    I nie wiem — czy już będę mógł nie wiedzieć,

    Że coraz żywot mniej uczczony tu –

    Że coraz łatwiej przychodzi powiedzieć,

    Ze snu się budząc: „Wróćmyż znów do snu!”


    DO OBYWATELA JOHNA BROWN

    (Z listu pisanego do Ameryki w 1859, listopada)

    Przez Oceanu ruchome płaszczyzny

    Pieśń Ci, jak mewę, posyłam, o! Janie…

    Ta lecieć długo będzie do ojczyzny

    Wolnych – bo wątpi już: czy ją zastanie?…

    Czy też, jak promień Twej zacnej siwizny,

    Biała – na puste zleci rusztowanie:

    By kata Twego syn rączką dziecinną

    Kamienie ciskał na mewę gościnną!

    Więc, niźli szyję Twoją obnażoną

    Spróbują sznury, jak jest nieugiętą;

    Więc, niźli ziemi szukać poczniesz piętą,

    By precz odkopnąć planetę spodloną –

    A ziemia spod stóp Twych, jak płaz zlękniony,

    Pierzchnie –

    więc, niźli rzekną: „Powieszony…” –

    Rzekną i pojrzą po sobie, czy kłamią? —

    Więc, nim kapelusz na twarz Ci załamią,

    By Ameryka, odpoznawszy syna,

    Nie zakrzyknęła na gwiazd swych dwanaście:

    „Korony mojej sztuczne ognie zgaście,

    Noc idzie – czarna noc z twarzą Murzyna!”

    Więc, nim Kościuszki cień i Waszyngtona

    Zadrży – początek pieśni przyjm, o! Janie…

    Bo pieśń nim dojrzy, człowiek nieraz skona,

    A niźli skona pieśń, naród pierw wstanie.


    DO MEGO BRATA LUDWIKA

    Na pismo moje garść obcego piasku,

    Na północ wiele, wiele rzucam myśli…

    Żeby ci posłać cały świat w obrazku

    I uogólnić, co się dniowo kréśli:

    To z ziemi, którą ujuczyłem głoski,

    Z onego pisma mało-większej wagi

    I z onych myśli, co, jak atom Boski,

    Zdają się ciemne żegnać sarkofagi-

    Przez ludzki nałóg glob utoczę drobny

    I puszczę na świat – niechby wrzał, osobny.

    Atomów władcy, marzeń wodze nikłych,

    Z dzielnicy naszej cieszmy się i rządźmy;

    Nadzwyczajnego wiele jest u zwykłych,

    Popatrzmy w niebo, tam górnymi bądźmy,

    A ręce w zwyczaj ujarzmiwszy – prządźmy…

    Na wielką ucztę do górnego sklepu,

    Mało jest, kto by wszedł jak Elias prorok;

    Płomiennej osi nie z onego szczepu,

    Co wiosna rodzi, zima trzebi co rok,

    Lecz z tego krzesać, rosnącego w jasność,

    Co Panu winien, że nie może zgasnąć.

    Bo nie zginęło żadne utęsknienie,

    I żadna boleść nie przewiała marnie,

    I żaden uśmiech błahy nieskończenie-

    Jest taki anioł, co skrzydłami garnie

    I śmiech, i boleść, i to niedotkliwe

    Człowieka chaos bierze w dłoń jak żywe.

    A droga taka jest na wieżę życia,

    Że wiele szczeblów idzie coraz wiotszych,

    Jaśniejszych coraz, przeźroczystszych, złotszych,

    Jak różne sny są, różne serca bicia:

    A który szczebel dłonią witasz chciwie

    I obłokowe czujesz w nim widziadło-

    Nogami zdepczesz, stojąc na łuczywie,

    Bo już ci skrzepło, w rzecz się ścięło – zbladło.

    To rzeczy dola – wielem widział rzeczy…

    Młodości dola… sny kochałem ciemne;

    Z tych jedne były mdłe i nic do rzeczy;

    Jak kwiaty drugie, lekkie i nadziemne,

    O trzon łodygi wyższe kału. Z mleczy,

    Co po urwaniu perłą wzeszły białą,

    Mniemałem słodycz wyssać – jakże mało!

    A jam się otruł… wiesz, że byłem struty?

    (Wspomnienie równą ma trucizny siłę.)

    Co teraz powiem, będzie złe i zgniłe,

    I szkieletowe jako ptak zepsuty,

    Co z nieba zleciał wietrznym zwiany słupem

    I we mrowisku się przewala – trupem…

    Z miłości szydzić, mszcząc się na uczuciu,

    Albo teorii kilka zimnych złożyć,

    Jak kilka głazów na Bożnicę Psuciu,

    I młode serce ziębić lub ubożyć-

    To jeszcze kochać, jeszcze być zalotnym,

    A czemu nie chciał Boski ogień służyć,

    Starać się iskrą lub płomykiem błotnym

    W niewiadomości ciemnych dróg przedłużyć…

    Lecz być wesołym, ile ludziom wolno,

    I tyle smutnym, ile ludzie muszą;

    I widzieć jasno, jak tę różę polną

    Dla kilku kłosów nieobacznie kruszą,

    I jeszcze mniemać, wierzyć, że tak muszą…

    (Do świata, który-ć obiecałem stworzyć,

    Był piasek listu, myśl i przestrzeń drogi,

    Lecz mógłżem sądzić, że łzę trzeba włożyć

    Dla prawdziwości bytu czy przestrogi?)

    Mówiono do mnie: „Szczęście na tym świecie

    Wtedy jest tylko, gdy nieszczęścia nié ma.”

    Odpowiedziałem: „Czymże słońce w lecie,

    Co otwartymi patrzy w świat oczyma?

    Czy to jest doba, kiedy cieniu nié ma?”

    Mówiono do mnie, acz innymi słowy:

    Że z zapomnienia byt powstaje nowy.

    O słodki bycie w szczęścia niepamięci,

    Kiedy się tobie przypatruję bliżej,

    Ty – bez uczucia, wolny trosk i chęci-

    Zdajesz się wszego Człowieczeństwa wyżej.

    Jeżeli jesteś – jeżli czuwasz?… bycie!

    Co ani zbawić, ani umiesz zdradzić,

    Dlategoś stanął na doświadczeń szczycie,

    By nie umierać z nami – ale radzić.

    Przeklęte rady!…

    Jeszcze, jeszcze – może

    I na tej ziemi, choć jest kału stekiem,

    Znajdzie się kilka rzeczy wielkich: morze

    I to, co mędrcy nazywają – wiekiem,

    I pączek róży, wreszcie grób, a przed nim

    Wszystko, co śmiesznym zowią i powszednim,

    I to, co wielkie nosi imię, wszystko!

    I cała ziemia wielką jest artystką.

    Artyzmu ziemi byłem zwolennikiem,

    Na wielkie morze i dziś patrzeć lubię,

    Na pączek róży także – lubo z nikim-

    I w doczesności się pijanej gubię,

    Nie śmiejąc wiekiem nazwać – i osądzić,

    Że taki ogrom czasu można – błądzić.

    A w grobie moim widzę podobieństwa…

    Bo jakże mało będzie ze mnie: popiół;

    Ni to radości godła, ni męczeństwa,

    Ni tego słowa nad grobowcem: dopiął!

    Ni róży polnej – nic, krom jednej z wiela

    Tajemnic Pańskich: znaku Zbawiciela.

    Ludwiku, tobie zwykłem był spowiadać

    Niedokończonych mar ogromne dzieje.

    Widziałeś skrzydła – przyszło mi upadać,

    Lecz jeszcze upaść nie jest czas – i dnieje-

    I widzę obłok z runem bardzo białym,

    Jeżeli ten jest – Bracie! – będę stałym.

    Jak mało rzeczy pewnych jest na ziemi:

    Na każdą słodycz można rzucić prochy,

    Na boleść trudniej – lecz się złączy z niemi,

    Obiedwie córy z jednejże macochy,

    I obie ku nam lecą z uściśnieniem,

    Jak pokrewieństwo – czym? – niezrozumieniem.

    A jednak ziemi kląć nie będę wcześnie,

    Stanę się dla niej, czym się dla mnie stała;

    Nie jestem duchem, więc się czasem weśnię,

    I kilka moich dni odrobię z ciała,

    Z umiejętności tak kosztownej – trudu,

    Co ludziom wschodzi, kwitnie mimo ludu.

    Że w rzeczach, które człowiek przedsiębierze,

    Jest pewna cząstka, pewny cień własności,

    To moją będzie – myśl o zgasłym wierzę;

    Bo odwyknąłem w szczęście mieć ufności,

    Bo z wiarą w jesień, tym północy godłem,

    Na każdy listek patrzę…

    …bo się zwiodłem!

    Co tobie powiem i co właśnie piszę,

    Co ukleconym zowię sfer obrotem,

    To jeszcze starczy na czas, nim usłyszę

    Anioła wielkim mówiącego grzmotem.

    I dnie opuszczać będę, jak klawisze,

    Kiedy je smutny dotknął z nawyknienia,

    A nie śmie ciszy zbudzić – i – cierpienia.

    EPOS-NASZA

    I

    Z którego dziejów czytać się uczyłem,

    Rycerzu! – piosnkę zaśpiewam i tobie.

    Wysoki, właśnie obrócony tyłem

    Do słońca, które złoci się na żłobie

    I, po pancerzu przebiegłszy promieniem,

    Z osieroconym bawi się strzemieniem…

    II

    Liców twych – wyznam – opiewać nie mogę,

    Bowiem rozlałeś profil swój na wielu.

    Lecz serce? – czuję – i podzielam trwogę

    O bohatyrstwo… stary przyjacielu!

    Podzielam, mówię, gorącość i zapał,

    Których-em z dziejów twych usty nałapał.

    III

    Dziecina – pomnę – nad ciemnawą kartą

    (Bo nawet odcień pamiętam papieru)

    Schylony – z głową oburącz podpartą,

    O! ileż, ileż ciągnąłem eteru

    Z czytania, z księgi, z możności czytania? –

    I jak smutnawo było mi dokoła,

    Kiedy już świeca gasła (rzecz tak tania!…)

    Albo gdy z starszych kto nagle zawoła,

    Albo gdy widzę już, że kilka tylko

    Arkuszy – tak że końca dotkniesz szpilką!…

    IV

    Czylim cię kochał i czy prawdę piszę,

    To wiedz ze wspomnień, które tu skreśliłem,

    Bom niepiśmienny ja i mało grzészę

    Twórczością: piszę – śpiewam – tak jak żyłem…

    V

    To tak!…więc stajesz mi znów przed oczyma,

    Jak ongi, rdzawą osłonięty zbroją,

    I smutek budzisz, co się wężem zżyma,

    Bo i ja miałem Dulcyneę moją!

    VI

    To tak!… a śmiechu nie ma w tym, oj! nie ma-

    Dla widzów chyba i dla czytelników,

    Lecz dla nas? – mówię: dla nas, co obiema

    Rękami nikłych walczym rozbójników,

    Oswobodzając księżniczkę zaklętą –

    Ból, spieka, gorycz i marsz drogą krętą.

    VII

    A śmiech? – to potem w dziejach – to potomni

    Niech się uśmieją, że my tacy mali,

    A oni szczęśni tacy i ogromni,

    I czyści, i tak zewsząd okazali…

    VIII

    A oni? – że tak zniskąd nie zdradzani

    Po paradyzie latają w promieniach

    Z Beatryksami swymi – rozkochani –

    W purpurze, w wieńcach i w drogich kamieniach,

    Co odśmiechują się niebieskim ciałom

    I oczom – i otwartym w strop aż na wskroś Chwałom!

    IX

    Szczęść-że im, Panie. . . . . . . . . . . . . .

    X

    …a my – kawalery błędne,

    Bez giermków, z wstęgą na piersi czerwoną,

    Przez mokre lasy, przez lasy żołędne,

    Ciągniemy przędzę z dala zaczepioną

    U przekreślonych szyb żelazną kratą,

    U najeżonych bram wściekłą armatą…

    XI

    Raz smoków stado, grzejące się cicho

    Na wygorzałej od jadu darninie;

    Drugi raz psotny gnom brzozową wiéchą

    Około nozdrza koniowi zawinie;

    A indziej panna z wieży woła chustką;

    A indziej szary wąż z żółtą wypustką…

    XII

    Przez jakich ścieżek bo chadzałem krocie

    Z ogromną dzidą, co gałęzie kruszy,

    Ty jeden, wielki znasz to, Don Kichocie,

    Jednego ciebie to wspomnienie wzruszy,

    Bo gawiedź śmiać się będzie wielolica,

    Niewarta ostróg z la Manczy szlachcica!

    XIII

    A Dulcynea moja – o! prze-chrobry

    Rycerzu – wiedz, że w swojej ona

    Osobie nigdy mi nie odsłoniona;

    RChyba że wietrzyk jaki, wietrzyk dobry,

    Uchyli czasem kwefu i nad włosem

    Rumianych grono gwiazd pokaże z dala,

    Albo obrączkę tęczową z opala,

    Albo obuwia, co się bawi z wrzosem

    Kwitnącym, rąbek mały, taki mały

    Jak najdrobniejsza koncha perłowana…

    XIV

    To wszystko!… ptaki często mi śpiewały,

    Że już zbudzona i odczarowana

    Pomiędzy smoki wychodzi z wieżyce,

    Że lampę trzyma w ręku, a potwory,

    Nie mogąc światła znieść, w ziemię się ryją,

    Skrzydłami w ciasne łopoczą piwnice

    I klną, i gardła rozdzierają… wyją…

    XV

    Ale cóż? – ptaki, co im się przywidzi,

    To wyśpiewują, przysiadłszy na tarczy

    Albo na hełmie moim – a duch widzi,

    Że kłamią – prawda jedynie wystarczy

    Nam, co za prawdą gonim, Don Kichotom,

    Przeciwko smokom, jadom, kulom, grotom!…